Powszechnym frazesem konserwatystów i libertariańskiej prawicy jest twierdzenie, że “silne prawa własności” stanowią zachetę do tworzenia bogactwa i są niezbędne do postępu. Podobny motyw prezentuje misesowska krytyka rynkowego socjalizmu Oskara Langego. Wedlług von Misesa, taki system prowadzi do nieracjonalności, ponieważ ceny czynników produkcji ustalone w sposób nierynkowy byłyby arbitralne. Nie przenosiłyby tym samym niezbędnych informacji o tym, co należy ekonomizować.
Potraktujmy jednak ten wniosek jako punkt wyjścia. Jeśli misesowska krytyka dowodzi czegokolwiek – dowodzi aż za dużo. Alokacja najbardziej podstawowych czynników produkcji nie jest kierowana mechanizmem rynkowym w praktycznie żadnym systemie gospodarczym. Rynki zakładają – jako metazasadę logicznie pierwotną wobec własnego działania – wybór konkretnego zbioru praw własności spośród wielu możliwych zbiorów. Czynniki produkcji osiągają cenę równowagi rynkowej, kierowane prawami podaży i popytu, tylko wewnątrz ustalonego już przedtem systemu zasad przydziału i zarządzania własnością.
Nawet jeśli teoretycznie możliwym jest ustalenie takich zasad własności czynników produkcji całkowicie rynkowymi środkami, model kapitalizmu, który towarzyszy nam przez ostatnie pięć wieków, byłby najsłabszym możliwym tego przykładem. W historycznym kapitalizmie, ziemia i zasoby naturalne są sztucznie tanie dla spadkobierców tych, którzy dokonali grodzeń, zaś sztucznie rzadkie i drogie dla zmuszonych płacić grodzicielom. Także informacje i technologia są sztucznie drogie – dzięki własności intelektualnej. W rezultacie kapitalizm funkcjonuje w środowisku ogromnego chaosu kalkulacyjnego, z zachętami zniekształcanymi wszechobecną sztuczną rzadkością lub obfitością.
Inny system praw własności – na przykład wspólnotowe zarządzanie informacjami, ziemią i zasobami – oznaczałby inne ceny równowagi rynkowej. Inne strony otrzymywałyby też zwrot z nakładu czynników produkcji, a tym samym zachęty ekonomiczne. W każdym systemie prawa przydziału własności i zarządzania nią jako takie są tworzone przez społeczne bądź polityczne decyzje pierwotne wobec rynku. Rynkowa wycena czynników zależy zaś od tych praw.
Jeżeli zaś chodzi o stwierdzenie, że “silne prawa własności” są niezbędne do postępu i tworzenia bogactwa, jest to wyświechtany frazes godny eseju Johna Stossela czy Thomasa Sowella… albo Iry Stolla (“Are Billionaires Immoral? Democrats Are Staking Out Aggressive Anti-Wealth Platforms Ahead of 2020,” Reason, 28. stycznia). Mamy tu nie tylko hołd dla cudów czynionych przez “prawa prywatnej własności”, ale i w zasadzie każdy standardowy motyw, w tym bogaczy, którzy “pytaliby, po co mają ciężko pracować” i cytat z Thatcher o “cudzych pieniądzach”. A także – Boże, miej nas w opiece – “jak wielką wartość dla klientów, udziałowców i społeczeństwa swą ciężką pracą, geniuszem i podejmowanym ryzykiem tworzy przedsiębiorca?”
Ujrzeliśmy już jednak powyżej, omawiając zależność kapitalizmu od sztucznej obfitości kradzionej ziemi i zasobów naturalnych, że – jak ujął to jakiś dowcipniś – “problem z kapitalizmem jest taki, że w końcu kończy ci się wspólna ziemia do grodzenia”. I jak ujrzemy niżej, to właśnie kapitalizm miliarderów “karze ciężką pracę” i “potrzebuje cudzych pieniędzy”.
Uogólniając, twierdzenie, że “silne prawa własności prywatnej” są dobre jako takie, jest po prostu głupie. To, czy “silne prawa własności” wspomagają czy wstrzymują rozwój ekonomiczny, zależy od szczegółów tego, jak działają i komu przysługują. Ujrzeliśmy już, omawiając problem rachunku ekonomicznego,że nie istnieje żaden oczywisty, neutralny i niepokalany zbiór “praw własności”, które wyłaniałyby się spontanicznie z “wolnego rynku” bez wcześniejszych zasad ustalonych społecznie. Istnieje szeroki wachlarz możliwych praw własności o różnych efektach. Niektóre formy tych praw sprzyjają postępowi gospodarczemu, inne mu przeszkadzają. Optymalny projekt praw własności stanowi przedmiot całego działu ekonomii instytucjonalnej – być może najlepszym przykładem będzie Oliver Williamson.
Jeśli prawa własności są dobrze zaprojektowane – jeśli przypisane są interesariuszom tworzącym większość wartości lub których stopień wywiązania się z umowy trudno ocenić i kontrolować w ramach umowy niekompletnej – będą sprzyjały postępowi.
Jeśli są źle zaprojektowane, będą pompować zasoby produkcyjne w bardzo kosztowne systemy nadzoru zarządzania, “guard labor”, renty ekonomiczne i wytwarzanie odpadów. Takie systemy dają zyski rentierom kosztem producentów i zniechęcają tych drugich do produktywności. Natomiast renty ekonomiczne – to jest, zwroty większe, niż to potrzebne, by usługi pojawiły się na rynku – z definicji nie stworzą zachęty dla dodatkowej produkcji.
Jak zauważył Thomas Hodgskin, tytuł własności do nieużywanej przez właściciela ziemi daje możliwość spekulacyjnego powstrzymywania ziemi od bycia produktywnie użytkowaną – chyba, że będzie użytkowana na tyle produktywnie, by utrzymać bezczynnego rentiera, jednocześnie dając korzyść prawdziwym producentom i konsumentom.
Oddawanie pewnej własności w ręce nieobecnych właścicieli (czy, de facto, w ręce kolesiowskiego wyższego managamentu, posiadającego wszelkie zachęty, by wydrenować możliwości produkcyjne, byle tylko zwiększyć krótkotrwałe zyski i zgarnąć tym samym swoje wynagrodzenie), zamiast w ręce osób, których umiejętności, wiedza sytuacyjna i relacje społeczne są głównym źródłem wartości dodanej, skutkuje sytuacją, gdzie pracownicy ograniczają swój wysiłek do absolutnego minimum. Związani niekompletnym kontraktem, nie otrzymują zachęty do robienia czegokolwiek więcej.
Własność wyobcowana oznacza drastycznie zwiększone koszty ogólne nadzoru. Powodem są zniekształcone zachęty, motywujące do wywłaszczania owoców poprawionej produktywności z rąk tych, którzy je wypracowali. Zniechęcają one natomast bezpośrednich twórców wartości, posiadających sytuacyjną wiedzę potrzebną do zwiększenia produktywności, których to performance jest najtrudniejszy do monitorowania.
Zezwalanie posiadaczom sztucznej własności na czerpanie ekonomicznej renty i gromadzenie bogactwa powoduje pompowanie znaczącej części produkcji gospodarczej w guard labor. Prowadzi także to kryzysów nadmiernego oszczędzania i niewystarczającej konsumpcji: ogromne zapasy oszczędności kumulują się bez rentownego rynku zbytu, ponieważ popyt jest niewystarczający, aby w pełni wykorzystać nawet istniejącą zdolność produkcyjną.
Wszystkie te zjawiska zebrane razem pokazują, dlaczego normy takie jak renta gruntowa i własność intelektualna zmniejszają produktywność społeczną, podczas gdy takie jak zarządzanie firmami w ramach kooperatywów i wspólna własność gruntów stanowią najbardziej racjonalne alternatywne rozwiązania.
Natomiast idea, że “silne prawa własności prywatnej” – jakiekolwiek “silne prawa własności prywatnej” – sprzyjają czemuś o nazwie “wzrostu ekonomicznego” … cóż, jest to tautologia. Według zasad zarówno rachunkowości menedżerkiej Donaldsona Browna, jak i rachunkowości PKB, zjawiska takie jak renta ekonomiczna, produkcja odpadów i guard labor to z definicji “wzrost ekonomiczny”. Zwiększają bowiem całkowitą wartość wytworzonych dóbr i usług – nawet, jeśli są zarazem tym, co Bastiat określiłby mianem “zbitych szyb”. Natomiast według teorii produktywności krańcowej J.B. Clarka, każdy “czynnik” składający się na ostateczną cenę dobra albo usługi ma “produktywność krańcową” równą temu, o ile zwiększa cenę. Zatem im więcej społecznej własności ulega grodzeniu na poczet prywatnego czynszu i im więcej ludzi zmuszonych jest przejść na pracę najemną z produkcji bezpośredniej na użytek własny, tym większe – z definicji – będzie PKB.
W tym samym duchu przyjrzyjmy się memowi popularnemu w środowisku prawicowych libertarian. Opiera się na wykresie Maxa Rosera, przedstawiającym rzekomo, że kapitalizm wydźwignął miliardy ze “skrajnego ubóstwa”. Biorąc pod uwagę użycie wskaźnika PKB, niemożliwe jest odróżnienie wzrostu PKB od wzrostu udziału w nim niemonetarnej przedtem aktywności. Zostaje ona zmonetaryzowana wskutek grodzenia, a także zmuszania do pracy najemnej i powiązań gotówkowych rolników prowadzących do tej pory produkcję na własne potrzeby. Jason Hickel mówi o tym w Guardianie:
Wyliczenia Rozera ujawniają tak naprawdę coś innego. Świat przeszedł z sytuacji, gdzie większość ludzkości nie potrzebowała zupełnie pieniędzy, do dzisiejszej, gdzie walczą oni o przetrwanie na niewielkich kwotach. Wykres przedstawia to jako spadek ubóstwa. W rzeczywistości zaszedł proces wywłaszczenia, który w trakcie europejskiego okresu grodzeń i kolonizacji globalnego południa wepchnął ludzi w kapitalistyczny system pracy.
Przed kolonizacją, większość ludzi żyła w gospodarkach naturalnych, ciesząc się dostępem do obfitych dóbr wspólnych – ziem, wód, lasów, zwierząt oraz bogatych systemów dzielenia się i wzajemności. Mieli niewiele pieniędzy, o ile mieli je w ogóle, lecz nie potrzebowali ich, by żyć dobrze. Mało ma więc sensu twierdzenie, że byli biedni. Ten sposób życia został unicestwiony przez kolonizatorów, którzy zmusili ludzi do opuszczenia ziem na rzecz pozostających w rękach Europejczyków kopalń, fabryk i plantacji, gdzie otrzymywali głodowe wynagrodzenie za pracę, której nigdy nie chcieli.
Innymi słowy, wykres Rosera ilustruje historię przymusowej proletaryzacji.
Krótko mówiąc, to, co uchodzi dziś za neoliberalną apologetykę, stanowi tylko zbiór intelektualnie leniwych baśni.